Rozjeżdżone alejki, pożary instalacji elektrycznej, horrendalne opłaty za śmieci i zużycie prądu spowodowane kradzieżami i całorocznym zużyciem – tak wygląda rzeczywistość w ogrodach, gdzie pojawiają się dzicy lokatorzy.
Choć robią to bezprawnie, narzędzia służące do eliminowania tego zjawiska są - kolokwialnie mówiąc - niewystarczające. Zarządy ROD obrzucane są obelgami i zwyczajnie zastraszane, nie dziwne więc, że unikają podejmowania zdecydowanych działań, a problemy z bezprawnymi mieszkańcami próbują rozwiązać polubownie. Kto chce ryzykować swoje zdrowie, życie i mienie, by egzekwować prawo? Wszak nie brakuje w naszym kraju wszelakich instytucji, których zadaniem jest strzec uchwalonego prawa i egzekwować jego stosowanie, a w przypadkach naruszenia – karać. Z całą pewnością nie jest tą instytucją Związek. Jednak jak pokazuje życie – urzędnikom nie tylko nie spieszno do działania, ale też ich decyzje często ocierają się o absurd. Taki dysonans pomiędzy stanowieniem prawa, a jego przestrzeganiem nie może kończyć się dobrze, a skutki tego najbardziej odczuwają uczciwi obywatele.
Życie za żywopłotem
Nie w każdym ogrodzie działkowym zamieszkiwanie wiąże się z altanami ponadnormatywnymi. Tak jest m.in. w ROD Gaj w Warszawie. Choć nie brakuje tu i takich, które górują nad rozpościerającymi się zwyczajnymi, skromnymi altankami, ale jest ich na szczęście niewiele. To, że nie powinno ich być wcale jest oczywiste.
Dlatego przed oczami obserwatorów chronią je ogromne żywopłoty, przez które trudno cokolwiek dostrzec, także ich niedozwoloną powierzchnię. Niepokojące dla przechodniów mogą być jedynie dźwięki ujadania psów i tabliczki „zły pies, nie wchodzić”. – Ci ludzie uważają te działki i stojące na nich domy, bo trudno mówić w tym wypadku o altanach, za swoją własność. Ale kiedy przychodzą rachunki za wywóz śmieci, czy partycypowanie w odbudowie zniszczonej infrastruktury ogrodowej – to próżno szukać wśród nich jakiegokolwiek zainteresowania – mówi Prezes ROD „Gaj” w Warszawie Alicja Cholewa.
Kto zużywa prąd i generuje tony śmieci?
To pytanie wydaje się jak najbardziej zasadne, gdy na biurku pojawia się faktura od dostawcy prądu na kwotę blisko 140 tys. zł. Jeszcze w zeszłym roku, gdy Zarząd ROD wyłączał prąd na sezon zimowy, rachunki za energię nie przekraczały 100 tys. Jednak niektórzy działkowcy z związku z licznymi kradzieżami z altan podpisali umowy z firmami ochroniarskimi. Podłączyli też alarmy, a te nie działają bez prądu, dlatego działkowcy podjęli w zeszłym roku na Walnym Zebraniu uchwałę o nie wyłączaniu prądu na zimę. Efekty tej decyzji zaskoczyły wszystkich. Teraz pieniądze przeznaczone na inne cele będą musiały pokryć koszta rachunków. Problemem są też kradzieże prądu.
– Mamy dwie sprawy sądowe w tej sprawie – mówi prezes ogrodu. – Ktoś kto decyduje się na zamieszkiwanie w ROD za nic ma prawo i obowiązujące reguły, dla takich osób nie jest problemem nielegalne podłączenie się do skrzynek z energią. Szczególnie zimą, gdy działkowcy nie przychodzą na ogród. Zanim taką instalację wykryjemy, mijają czasem tygodnie. By przeciwdziałać temu zjawisku Zarząd ROD zaplanował w tym roku inwestycje mającą na celu wymianę skrzynek z dostępem do prądu na takie, których nie da się sforsować. Zarząd ma w planach wymianę całej instalacji elektrycznej, ale to kolejne koszta, a przy ubywających nieustająco pieniądzach na utrzymywanie nielegalnych lokatorów trudno o oszczędności. Dlatego instalacja musi jeszcze wytrzymać.
Horrendalne są też opłaty za śmieci. Rocznie ogród musi zapłacić ok. 40 tys. zł. To nie sezonowi działkowicze generują tak ogromne dla ogrodowego budżetu koszta. Pojemniki na śmieci są nieustannie wypełnione po brzegi, a tymczasem Zarząd ROD zgodnie z podjętą przez Radę Gminy uchwałą nie ma prawa egzekwować od zamieszkujących działki lokatorów wyższych opłat, niż od pozostałych działkowców. Teren ROD uznawany jest bowiem za teren niezamieszkały. Dlatego stali mieszkańcy ROD powinni sami, osobiście podpisać z gminą umowy na wywóz śmieci i ponosić rzeczywiste koszty wywozu śmieci, a tymczasem wywalając swoje odpady do ogrodowych kontenerów, zwalają je na pozostałych działkowców. Unikają nie tylko płacenia za generowane przez siebie śmieci, ale i wypierają się tego, że zamieszkują działki. - Tymczasem wystarczy spojrzeć na liczniki prądu – mówi Prezes Alicja Cholewa. Działkowcy przebywający na działkach w sezonie generują maksymalnie 3-4 kilowatogodziny, a stali mieszkańcy kilka jeśli nie kilkanaście razy tyle.
- Dlatego nawet jeśli zaprzeczają zamieszkiwaniu w ROD, to nie trudno na podstawie licznika energii wskazać kto łamie prawo i zamieszkuje na działce przez cały rok - mówi. Dlaczego osoby te zamieszkują w ogrodzie działkowym? - Trudno powiedzieć – mówi Prezes ROD. – Wielu z nich ma stały adres meldunku poza działką, jest tajemnicą poliszynela, że część z nich ma swoje własne mieszkania, które podnajęli, a sami przeprowadzili się na działkę.
Powód jest prozaiczny. Nie trzeba płacić czynszu, a roczna opłata z tytułu dzierżawy działki wynosi często mniej niż miesięczny czynsz w mieszkaniu. Życie w ROD jest zdecydowanie tańsze. Niektórym starcza i te ustawowe 35 metrów.
Jak mówi Prezes ROD, są i tacy, którzy rzeczywiście nie mają się gdzie podziać. – Najgorsze jest w tym wszystkim to, że te biedniejsze osoby żyją często w warunkach urągających człowieczeństwu, a wśród nich mamy dwie rodziny z dziećmi. Przychodzą na ogród różne publiczne instytucje i urzędnicy z gminy i nie widzą w tym problemu, że ci ludzie mieszkając tu zagrażają samym sobie i innym. Martwimy się, że któregoś razu skończy się to zwyczajnie ludzkim nieszczęściem.
Wystarczy rozejrzeć się po ogrodzie, by zobaczyć te rozpadające się altany z dachem pokrytym rakotwórczym eternitem. Myśl, że mieszkają w nich przez cały rok ludzie przeraża. To nie tylko kwestia trującego azbestu, walących się dachów czy starych drewnianych okien przez które zimą hula wiatr, ale i kwestii związanych ze środowiskiem naturalnym.
W ogrodzie nie ma kanalizacji, więc ludzie wykopują sobie szamba. Problemem jest to, że często nie są one wybetonowane, a nieczystości przenikają do gleby. Dodatkowo jeśli działka ma wąską ścieżkę i nie leży przy głównej alei, nie może tam dojechać wóz asenizacyjny, który wywozi nieczystości. Problemem są też same instalacje wodne i rozprowadzenie energii. – To nie są tylko próżne słowa o tym, że są one nieprzystosowane do obsługiwania prądożernych urządzeń, których używają codziennie mieszkańcy działek – mówi Alicja Cholewa. Jak mówi, ogród zmuszony był wymienić w zeszłym miesiącu blisko 60 metrów kabla, bo poprzedni z przeciążenia po prostu się spalił. Koszta tej inwestycji pokryją wszyscy działkowcy. Tymczasem wina całkowicie leży po stronie tych, którzy bezpardonowo łamią prawo i z rekreacyjno-wypoczynkowych działek stworzyli sobie działki mieszkaniowe.
Rozjechane alejki
Problemem są też rozjechane alejki, z których mieszkańcy tego ogrodu stworzyli sobie wręcz lokalną drogę. Tymczasem, jak skarży się prezes ogrodu, to są nieutwardzone drogi, pod którymi dość płytko leżą wkopane rury. Ich nadmierna eksploatacja to kolejne nieszczęście, które w każdej chwili może spowodować kosztowne dla ogrodu naprawy i inwestycje.
– Ci ludzie nie dość, że łamią prawo, to jeszcze mają nieustające roszczenia i żądania – skarży się Prezes Alicja Cholewa. Działkowcy podczas Walnego Zebrania zadecydowali, że do ogrodu będzie możliwy wjazd jedynie w środy i soboty, by dowieźć ziemię, roślinki i inne potrzebne artykuły ogrodnicze. Ta decyzja wywołała wzburzenie szczególnie wśród zamieszkujących ogród taksówkarzy, którym marzą się bramy otwarte przez całą dobę. Wszak praca taksówkarza trwa dzień i noc, więc chcieliby móc wjeżdżać na ogród dosłownie o każdej porze. Na to nie zgodzili się jednak pozostali działkowcy i trudno im się dziwić. Ogrodowa alejka to nie lokalna droga, a altana to nie dom. Jeśli ktoś chce kursować autem przez całą dobę to wystarczy wyprowadzić się z ogrodu do mieszkania lub domu, zamiast uprzykrzać życie działkowcom.
Uczciwym wiatr w oczy
W rozwiązywaniu problemu z zamieszkiwaniem w ROD nie pomaga stołeczna gmina Targówek, w zasięgu której znajduje się ogród i jego mieszkańcy. – Wbrew naszemu stanowisku dochodzi do meldowania tych osób na działkach – wyjaśnia Prezes ROD. Takie postępowanie urzędników ma negatywne skutki. Dla wszystkich. Świeżo zameldowani mieszkańcy działek wierzą, że dostali legitymację do prawnego zamieszkiwania na działce. Inni widząc to, też chcą dostać meldunek, a po kieszeni za urzędnicze decyzje obrywają uczciwi działkowcy, którzy utrzymują ogród. Tyle, ze wszystko wskazuje na to, iż gminie taki rozwój sytuacji jest jakby na rękę. Nie muszą tym rodzinom zapewniać mieszkań socjalnych, a sankcjonując ich pobyt na działce meldunkiem, mają problem jakby „z głowy”.
– Mamy tu przypadek starszego pana, który znalazł się w trudnej sytuacji życiowej i nie ma ani gdzie mieszkać, ani nie ma nikogo, kto by go przygarnął. Jego pragnieniem był dom pomocy, ale okazało się, że aby mógł się o niego ubiegać potrzebny jest meldunek. Zameldował się więc na działce. Przychodzili tu urzędnicy z gminy, oceniali ten jego altanę, aż w końcu stwierdzili, że ten starszy i schorowany człowiek ma tu tak świetne warunki, że już mu niczego więcej nie potrzeba, a na przydział do domu spokojnej starości może jeszcze czekać – opowiada prezes ogrodu. Wszystko wskazuje na to, że zanim on doczeka się tego miejsca w domu starości to zdąży prędzej umrzeć. Działkowcy, a także zarząd ROD nie są obojętni wobec ludzkiej tragedii, ale zetknięcie z urzędniczą logiką i postępowaniem rodzi bezradność.
– Chodzę do tych ludzi, którzy zamieszkują ogród i rozmawiam z nimi. Mówię im, że muszą sobie znaleźć inne miejsce do mieszkania, że w ogrodzie nie wolno, że łamią prawo. A oni wzruszają tylko ramionami i mówią mi, żebym ja im dała mieszkanie, bo gmina nie da im na pewno, a wynajmować nie chcą i nie będą – opowiada prezes ROD. Są i tacy, którzy ją straszą, że spalą jej dom, grożą konsekwencjami, jak tylko spróbuje coś zrobić, że ma ich zostawić w spokoju, nie interesować się dlaczego mieszkają na działce i jak sobie radzą. Nie chcą żadnej pomocy, bo mieszkanie w ogrodzie jest dla nich wyborem, a nie koniecznością.
AH