Temat zamieszkiwania w Rodzinnych Ogrodach Działkowych, w dodatku w ponadnormatywnych altanach, w ostatnim czasie wzbudza niemałe emocje. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tzw. „ponadnormatywne altany” to w większości przypadków tak naprawdę kilkupiętrowe domy jednorodzinne, których w ROD nie powinno w ogóle być z uwagi na obowiązujące prawo. Rodzinne Ogrody Działkowe z założenia pełnią cały szereg różnych funkcji, z których może i powinna korzystać lokalna społeczność i działkowcy. Pewne jest jednak, że nie o funkcję zamieszkiwania na działce tu chodzi.
Do Krajowej Rady PZD od pewnego czasu napływają listy i maile od poirytowanych działkowców, którzy sprzeciwiają się całorocznemu zamieszkiwaniu na działce w ponadnormatywnych altanach. Działkowcy skarżą się, ze w ich ogrodach zamiast warzyw, z ziemi wyrastają potężne, betonowe budowle, które nie dość, że są niezgodne z Ustawą o ROD z 13 grudnia 2013 roku, to w dodatku nie posiadają zgody nadzoru budowlanego. Ot samowola budowlana w myśl powiedzenia „Wolność Tomku w swoim domku”. Sęk w tym, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa i wszyscy bez wyjątków powinniśmy go przestrzegać. Rozgoryczeni działkowcy, którzy nie chcą dalej przymykać oczu na łamanie prawa przez ich sąsiadów, coraz głośniej apelują o zajęcie się tym problemem.
„Moja działka przestała pełnić funkcje, jakie miała spełniać z założenia – ekologiczne, zdrowotne, edukacyjne, społeczne itd. Dziś połowa działkowców ROD, do którego należę, zamiast altan posiada domy, prowadzi normalne gospodarstwa, po prostu żyją tam od lat. Ci ludzie nie rozumieją, że działka służy do innych celów i jest to uwarunkowane prawnie. Najgorsze jest to, że te osoby nic nie robią sobie z tego faktu, prawo mają za nic” – pisze jeden z poznańskich działkowców z ROD im. Elizy Orzeszkowej.
„(...) domy, które mają 60/70m2 to trochę przesada…młodych ludzi nie stać na mieszkania” – wtóruje kolejny internauta-działkowiec.
„Oczywiście że temat jest marginalny. Ale nagłaśnia się go specjalnie. A cierpi obraz działkowca. Ja też nie chciałbym aby mój sąsiad miał obok mojej działki blok” – czytamy dalej.
Postanowiłem wybrać się do Poznania, by z bliska przyjrzeć się całej sprawie. Niektóre rzeczy przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Wszak okazało się, że pojęcie Rodzinne Ogrody Działkowe może nabrać zupełnie nowego znaczenia. Szkoda tylko, że w przypadku poznańskiego ROD im. Elizy Orzeszkowej – negatywnego.
Dzień przed wyjazdem do Poznania zadzwoniłem do jednego z członków zarządu ROD im. Elizy Orzeszkowej w Poznaniu z prośbą o spotkanie. W słuchawce usłyszałem krótkie i stanowcze: „To pomyłka”. Ponownie wybrałem numer telefonu, ale sytuacja się powtórzyła – pomyłka. Postanowiłem skontaktować się z Okręgowym Zarządem PZD w Poznaniu w celu uaktualnienia numeru telefonu do członka zarządu, z którym chciałem porozmawiać. Po kilku minutach otrzymałem z OZ PZD w Poznaniu informację, z której wynikało, że wybierany przeze mnie numer jest poprawny, a osoba, z którą rozmawiałem, to jednak nie „pomyłka”. Sam zainteresowany (członek zarządu) wyjaśnił mi później tę zdawałoby się na pierwszy rzut oka jakże groteskową sytuację. Jak się później okazało, zamiast żartów, pojawiły się obawy i strach.
Na wstępie trzeciej już mojej próby rozmowy z członkiem zarządu ROD im. Elizy Orzeszkowej w Poznaniu usłyszałem od Niego: „Przepraszam, że wprowadziłem Pana w błąd. Od kilku dni otrzymuję różne telefony, nierzadko anonimowe. Słyszę różne rzeczy, których nawet nie chcę Panu powtarzać, więc uznałem, że bezpieczniej będzie jeśli nie będę się ujawniał”. Na pytanie o możliwość spotkania się w ROD im. Elizy Orzeszkowej mój rozmówca odpowiada drżącym głosem: „Mam powiedzieć szczerze? Boję się tam jechać. Spotkało mnie wiele - mówiąc delikatnie - niemiłych sytuacji ze strony zamieszkujących tam działkowców. Będzie lepiej dla Pana, jak i dla mnie, jeśli sam tam Pan pójdzie, bo Pana nikt nie zna, więc nic nie powinno się Panu przydarzyć. Ja zwyczajnie po ludzku boję się. Przepraszam”.
Oniemiałem ze zdziwienia. Przez pierwsze kilka sekund myślałem, że nadal biorę udział w jakiejś farsie, że może faktycznie po drugiej stronie słuchawki ktoś robi sobie żarty. Czyżby sprawa bezprawnego zamieszkiwania na działkach przyjęła aż taki obrót, z zastraszaniem włącznie? Jedynym sposobem, by się o tym przekonać, była wizyta w stolicy Wielkopolski.
W Poznaniu jestem przed południem. Od razu ruszam na teren ROD im. Elizy Orzeszkowej, który od centrum miasta oddalony jest kilkadziesiąt minut jazdy komunikacją miejską. Tego samego dnia w Poznaniu, pod tamtejszym Urzędem Miasta ma się odbyć pikieta zorganizowana m.in. przez Komitet Organizacyjny Stowarzyszenia Ogrodów Działkowych „Kajka”. To działkowcy, którzy chcą wyłączenia ROD im. Elizy Orzeszkowej z PZD. Nie zgadzają się także z opiniami, że ich działkowe posiadłości są samowolami budowlanymi.
Droga do ogrodu prowadzi wzdłuż torów, które położone są wyżej niż sam teren ROD. Mimo tego okazałe domy, stojące jeden obok drugiego, są wyraźnie widoczne już z daleka. Wchodzę na teren ROD, który już od wjazdowej bramy bardziej przypomina osiedle domów jednorodzinnych niż Rodzinne Ogrody Działkowe. Z tą tylko różnicą, że zamiast gładkiego jak stół asfaltu, są tu alejki, które po ostatnich roztopach śniegu zamieniły się w błotne korytarze. Pewnie dlatego działkowcy do swoich posesji dojeżdżają samochodami, które parkują bezpośrednio przed swoimi domami-altanami lub w garażach. To nie do pomyślenia w większości ogrodów w Polsce, by na ich teren wjeżdżały jakiekolwiek samochody. Z wypoczynkiem na łonie natury ma to niewiele wspólnego. Pierwsze myśli, które po wejściu do ROD im. Elizy Orzeszkowej w Poznaniu przychodzą mi do głowy, to – dziwnie to wygląda. Bywałem już w wielu Rodzinnych Ogrodach Działkowych, ale w „takim” jestem po raz pierwszy. Gdyby nie tablica informacyjna zawieszona na wejściowej furtce, w życiu bym nie pomyślał, że jestem na terenie jakiegoś ROD. A ten, z usytułowanym na samym środku pięknym jeziorkiem, mógłby się zaliczać do najładniejszych w Polsce. Mógłby… gdyby nie ponadnormatywne altany (domy), które zmieniły ten krajobraz w coś, co w zasadzie ciężko zdefiniować. Bo ani to ogród, ani osiedle mieszkalne. Swoisty twór zmieniany latami przez „zaradnych działkowców”, którzy zdawali się być głusi na hasła: prawo, regulamin, wspólnota, sąsiedzi itd. Tym bardziej trudno dziwić się działkowcom z ROD im. Elizy Orzeszkowej, którzy w swoich zgodnych z prawem altanach chcą wypoczywać, nie godząc się na całoroczne zamieszkiwanie czy prowadzenie tam działalności gospodarczych przez ich sąsiadów.
W trakcie przechadzki po ROD mijam kilku mężczyzn, którzy chyba nie z przypadku wybrali się tego dnia na spacer po zabłoconych alejkach. Mam wrażenie, że o mojej obecności wie już każdy, kto przebywa w ROD im. Elizy Orzeszkowej. W kilku kolejnych domach, zza firan można zaobserwować zaciekawionych moją obecnością działkowców, którzy nieumiejętnie „z ukrycia” próbują podpatrzeć, co tam robię . Po kilkudziesięciu sekundach z jednej z działek na zabłoconą alejkę wychodzi postawny młody mężczyzna, który trzymając na smyczy Pit Bulla przygląda mi się uważnie. Tabliczki z napisem „Uwaga, groźny pies” zamontowane na wielu furtkach, nie są tu chyba jedynie zwykłym „straszakiem”. Obchodzę dookoła cały ogród i kieruję się do wyjścia. Po drodze mijam działki, a raczej gospodarstwa, po których widać, że od kilkunastu lat tętnią życiem. Dom jednorodzinny w cichej okolicy Poznania, nad jeziorem, bez ponoszenia kosztów jego utrzymania… kto by nie chciał… Przy posesji nieopodal wyjścia z ROD moją uwagę przykuwa kilka samochodów z zamontowanymi tabliczkami TAXI. Taki widok w Rodzinnym Ogrodzie Działkowym to faktycznie rzadkość. W Poznaniu przy ul. Wrzesińskiej niestety norma. Zresztą samochodów tutaj jest sporo. Od tych zwykłych i niczym się nie wyróżniających, aż po pojazdy warte naprawdę duże pieniądze. Ten obraz nieco zakrzywia przyjętą przez zamieszkujących działkowców linię obrony, że na działkach ludzie mieszkają, bo muszą, bo są biedni.
Opuszczam ROD im. Elizy Orzeszkowej, ale ciągle nie mogę pozbyć się wrażenia, że ten ogród to państwo w państwie, w którym panują inne niż wszędzie zasady, a obcy nie są tu mile widziani. A może to nie wrażenie?
Dojeżdżam do centrum Poznania. Pod Urzędem Miasta pojawiają się pierwsi uczestnicy pikiety. Mają ze sobą transparenty z hasłami „Koniec z działaniem na szkodę działkowców”, „Nie damy krzywdzić naszych rodzin”, czy „Eksmisjom mówimy nie”. Przysłuchuję się rozmowom pikietujących. Większość z nich ma swoje domy w ROD. Niektóre z nich stoją tam od kilkunastu lat, inne wybudowano całkiem niedawno. Z rozmów działkowców wynika, że to PZD chce ich wyrzucić z ogrodu. Kiedy próbuję tłumaczyć, iż PZD nie ma i nigdy nie miało takiego zamiaru, ponadto nie posiada prawnych narzędzi do prowadzenia tego typu czynności, a jedyną kluczową sprawą dla Związku jest pilnowanie przestrzegania prawa zgodnie z Ustawą o ROD i Regulaminem ROD, odwracają głowę w kierunku swoich liderów, jakby do końca nie rozumieli, o co w tym wszystkim chodzi. Ktoś im powiedział, że będą wyrzucani z ogrodów działkowych, na których mieszkają. Sęk w tym, że nikt w PZD wyrzucać ich nie ma zamiaru. Ale o tym organizatorzy pikiety już nie wspominają…
Pikiecie przewodniczy Jarosław Urbański z Federacji Anarchistycznej. Zachęca tłum do skandowania „Nie wysiedleniom”. Mówi dużo, głośno, ale brakuje konkretów i wyjaśnień. Ot typowa manifestacja z typowymi hasłami. Głos zabierają działkowcy zrzeszeni w „Forsycji” (nie podlega pod PZD) i „Kajce”, niektórzy z pikietujących, oraz wiceprezydent Poznania Jędrzej Solarski, na ręce którego złożono petycję. Obiecuje On „zajęcie się sprawą i znalezienie odpowiedniego rozwiązania”. Nikt nie udziela konkretnych odpowiedzi, bo i nikt nie zadaje pytań. Po 40 minutach pikieta licząca około 70 osób zostaje oficjalnie zakończona. Część osób rozchodzi się do swoich domów, niektórzy zostają komentując na gorąco wszystko to, co przed chwilą zobaczyli i usłyszeli. Wśród nich są tacy, którzy wysłuchują „za i przeciw”, wyrażają swoje opinie ale i konstruktywnie próbują dyskutować z argumentami o łamaniu przez nich prawa. To ludzie, którzy chcą rozmawiać, ale jest ich niestety garstka. Dla innych jedyną taktyką obrony swoich „racji” jest podnoszenie głosu i nie przyjmowanie jakiejkolwiek krytyki pod swoim adresem.
Większość działkowców ma żal do władz ich miasta o bezczynność i zamiatanie problemu pod dywan. Twierdzą, że od wielu lat miasto nie podejmuje żadnych kroków zmierzających do rozwiązania problemu. Również nadzór budowalny dotychczas nie wypowiedział się konkretnie o problemie ponadnormatywnych altan, które od lat bezprawnie stoją na terenach ROD.
Każdy z uczestników pikiety – działkowcy zamieszkujący w ROD, przedstawiciele miasta czy Związku mają własny pogląd na tę sporną sprawę. Mimo to wszystkie strony konfliktu łączy jeden wspólny mianownik: nadzieja na szybie rozwiązanie problemu. Żeby tak się stało niezbędny jest dialog. Tym bardziej szkoda, że nie każdy do niego dojrzał.
ŁP