Sprawa rodzinnego ogrodu działkowego im „23-Lutego” w Poznaniu przy ul. Lechickiej ciągnie się już 15 lat. Ogród powstał w latach 70. na trzech nieużytkowanych rolniczo nieruchomościach znajdujących się na peryferiach Poznania, które zostały wywłaszczone za pełnym i godziwym odszkodowaniem. Było to zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego oraz decyzją o lokalizacji szczegółowej z 1968r. W miejscu tym zaplanowano pracowniczy ogród działkowy z myślą o pobliskich dużych kompleksach mieszkaniowych. Ogromnym wysiłkiem samych działkowców ogród w dobrej wierze zagospodarowano, zbudowano infrastrukturę, a także budynek administracyjno-socjalny. Wszystko ze środków własnych działkowców w pełnym zaufaniu do obowiązującego prawa i opartych na nim decyzji.
Unieważnienie wywłaszczenia to prawdziwa żyła złota
W latach 90. okazało się, że wartość tych gruntów wzrosła wielokrotnie, a rozwój miasta sprawił, że teren ten stał się bardzo atrakcyjną lokalizacją. Jego wartość oszacowano na 20 mln zł. To właśnie wtedy na arenie pojawiła się niejaka Beata N. W 1997 roku nabyła ona od spadkobierców rodziny Bajerlein - byłych właścicieli tych ziem, prawa spadkowe za kwotę 80 tys. zł. Jeszcze w tym samym roku doprowadziła do stwierdzenia przez Prezesa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast (UMiRM) nieważności wywłaszczenia pierwszej nieruchomości o pow. 5,8ha. – W ciągu zaledwie jednego dnia B.N. potwierdziła decyzję u wiceprezydenta i wojewody. Za kolejne dwa dni była już wpisana w księgi wieczyste jako właściciel, podczas gdy standardowa procedura wpisania do KW trwa w Poznaniu minimum pół roku, a czasem i dłużej – mówi o kulisach sprawy Hieronim Mieszała z OZ PZD w Poznaniu. – Sąd wieczystoksięgowy powinien dokonywać wpisu według kolejności wpływu wniosku, bo wpisuje się nawet godzinę zgłoszenia wniosku – mówi radca prawny z Poznania, którego zapytaliśmy o tok postępowania przy wpisie do KW. Czy zatem kolejka wniosków była tego dnia wyjątkowo mała, czy też pominięto te reguły i potraktowano B.N. jak klienta priorytetowego i wyjątkowego, na co nie mogą liczyć inni mieszkańcy Poznania? Ponadto warto tutaj zauważyć, że w przypadku drugiej i trzeciej nieruchomości, co do której zgodnie z wyrokami sądu, prawo własności przysługuje miastu i Skarbowi Państwa, dzieją się dziwne rzeczy wykraczające poza normy postępowania w sądzie wieczystoksięgowem. Urząd Miasta Poznania zdecydował się już wystąpić w tej sprawie do Prokuratora, bowiem nie wiadomo dlaczego, ale sąd opóźnia wpis SP jako właściciela do KW. Czyżby taki wpis był komuś nie na rękę? To tylko malutka cegiełka, jakich w ciągu tych lat uzbierało się naprawdę sporo, a które to tworzą obraz całej sprawy, która od wielu lat jest przedmiotem nieustającej walki Beaty N. z działkowcami i Związkiem.
Wszystko, albo nic
Dwa lata później w 1999r. Beata N. doprowadziła do uchylenia kolejnych dwóch kolejnych decyzji wywłaszczeniowych dotyczących drugiej i trzeciej nieruchomości, do których również zakupiła roszczenia spadkobierców osób wywłaszczonych w roku 1968. To co budzi zdziwienie, to niezwykła przychylność ówczesnego UMiRM. - Podstawą uchylenia decyzji wywłaszczeniowej musi być rażące naruszenie prawa z literalnego brzmienia danego przepisu– mówi jeden ze znanych radców prawnych poznańskiej kancelarii zajmującej się podobnymi sprawami. Wywłaszczenia w tych sprawach nie miały takich znamion, a jednak UMiRM je zakwestionował. Co więcej odbyło się to bez udziału PZD, co rażąco naruszyło procesowe prawa Związku. Pominięto materiał dowodowy, nie ustosunkowano się do argumentów merytorycznych. Decyzje zapadły stronniczo na korzyść Beaty N., która nie jest ani byłym właścicielem ani spadkobiercą, a prawa odkupiła prawdopodobnie wyłącznie po to, by zarobić niemałe pieniądze w oparciu o podważanie praw miasta i Związku do terenów znajdujących się pod poznańskim ogrodem działkowym na ulicy Lechickiej.
Walka o jedno słowo
Decyzje te zostały zaskarżone do NSA. Oceniając legalność wywłaszczenia drugiej i trzeciej nieruchomości w wyroku z 2002 roku NSA uznał, że materiał dowodowy zgromadzony w aktach świadczy o tym, że wywłaszczenie było zgodne z ustawą wywłaszczeniową i cofnął decyzje UMiRM. Takie same działania podjęto wobec decyzji co do pierwszej nieruchomości. Niestety w tym wypadku uznano, że ogród został wywłaszczony pod cel użytku społecznego, a nie publicznego. Konia z rzędem temu, kto zrozumie logikę, jaką kierowano się przy unieważnieniu właśnie tej decyzji wywłaszczeniowej. Bowiem do tego ogrodu wstęp mieli wszyscy mieszkańcy okolicznego osiedla – każdy z nich mógł być członkiem ogrodu, więc cel publiczny został spełniony. Kolejny raz sprawa znalazła swój wydźwięk w NSA, który orzekł, że nie było rażącego naruszenia prawa, a wszystko rozbiło się o zrozumienie słów „społeczny” i „publiczny”. - Dziś na tym tle nikt nie stwierdziłby nieważności takiej decyzji – uważa radca prawny. Ponadto Sąd Najwyższy i NSA działały jedynie kasacyjnie i nie dysponowały materiałem dowodowym ze źródeł archiwalnych, który został pozyskany później. Materiał archiwalny wskazywał, że przesłanki, jakimi kierowano się przy unieważnieniu wywłaszczenia pierwszej nieruchomości były wątpliwe.
Niezwykłe przypadki mnożą się jak króliki
Decyzje wywłaszczeniowe co do wszystkich trzech nieruchomości toczyły się w oparciu o te same dokumenty planistyczne, uchwały Prezydium Rady Narodowej Miasta Poznania. Mimo to tylko dwie z nich wyszły obronną ręką, a w stosunku to tej trzeciej uwłaszczenie zostało unieważnione. Jak to możliwe, że nieruchomość pierwsza, sąsiadująca z dwoma pozostałymi, co do których utrzymano decyzje wywłaszczeniowe, choć została wywłaszczona dokładnie w takich samych okolicznościach faktycznych i prawnych, została uznana za wywłaszczoną wadliwie? Czy to przypadek?
Jak pokazuje dalsza historia tego ogrodu - to właśnie ta decyzja okazała się najbardziej brzemienna w skutki idące w miliony złotych. Bowiem pierwsza nieruchomość, co do której utrzymano nieważność decyzji wywłaszczeniowej to teren najbardziej cenny dla ogrodu i działkowców. Na 5-hektarowej działce zlokalizowano ogromną część infrastruktury ogrodów i wieloletni dobytek działkowców. Szybkość w zakresie załatwienia niektórych spraw budzi co najmniej poważne wątpliwości co do motywów takiego działania. – Miasto lekką ręką godziło się na wszystkie decyzje bez żadnej obrony i wsparcia dla działkowców. Dzięki staraniom Związku udało się wzruszyć pierwotne decyzje co do drugiej i trzeciej nieruchomości - udało się je obronić i pozyskać tytuł prawny dla miasta. Dopiero od tego momentu miasto włączyło się w obronę swojego interesu – mówi Zdzisław Śliwa, Prezes OZ w Poznaniu.
„Wygodnych” przypadków ciąg dalszy
Sprawa Beaty N. budzi spore kontrowersje i jest wielowątkowa. Wszystko tu niemal przemawia na korzyść tajemniczej kobiety tak mocno, aż trudno uwierzyć, że to jedynie niezwykły zbieg okoliczności. Pewne dokumenty znikają, inne nagle i nieoczekiwanie pojawiają się – choć, jak się okazuje – mogą być sfałszowane. Biegli są niezwykle życzliwi, a doniesienia o fałszerstwach ignorowane przez prokuraturę. Zaiste prawdziwe państwo prawa.
Pierwsze niejasności pojawiły się, jak tylko na arenie pojawili się spadkobiercy byłych właścicieli działki przy ul. Lechickiej, gdzie znajduje się ROD „23-lutego”. Wówczas okazało się, że dziwnym trafem zaginęły dokumenty, które poświadczały, iż Zakład Zieleni Miejskiej przekazał w użytkowanie PZD ziemię pod ogród. – Przeszukano archiwum państwowe – wpisany jest numer dokumentu, ale niestety nikt nie wie, gdzie on jest – mówi jeden z członków OZ w Poznaniu, który uczestniczył w tych poszukiwaniach.
Jak pokazują dokumenty, wątpliwości wobec działań administracji publicznej w sprawach dotyczących Beaty N. jest wiele. Dziwnym przypadkiem są one całkowicie marginalizowane i pomijane przez organy, które powinny w tej sprawie zająć odpowiednie stanowisko. Przykłady? Miasto Poznań wydało zlecenie opinii prawnej na temat tego, czy miasto ma szanse na wygranie dwóch spornych nieruchomości, co do których ciągnęły się sprawy. Zatrudniono więc znanego w środowisku prawniczym radcę prawnego prof. M. Szewczyka, który choć otrzymał zlecenie od miasta, na rozprawie dotyczącej tych dwóch nieruchomości pojawił się po stronie Beaty N. jako jej pełnomocnik. To postępowanie, wątpliwe wobec standardów i etyki nawet dla postronnego widza ,nie zaowocowało postępowaniem dyscyplinarnym przed Okręgową Izbą Radców Prawnych. Niestety – mimo licznych przesłanek w tej sprawie, nikt na to nie zareagował.
Biegli sądowi pani Nowińskiej
- To oczywiste, że ta kobieta bez skrupułów wykorzystuje biegłych sądowych – mówi poznański radca prawny znający kulisy tej sprawy. Jeden z orzekających korzystnie dla Beaty N. biegłych po sprawdzeniu w Sądzie Okręgowym nie widniał w ogóle na liście biegłych. Dlaczego więc sąd dopuścił jego opinię i na tej podstawie wydał orzeczenie? Dopiero sąd apelacyjny zweryfikował opinię tego „biegłego”, który de facto nim nie był. Wówczas sąd powołał swojego biegłego Janusza Andrzejewskiego. I tu kolejna ciekawostka. Przy okazji kolejnej sprawy wytoczonej PZD przez Beatę N. okazało się, że tym razem biegłym z jej strony jest… nie kto inny, jak znany już Janusz Andrzejewski. Kolejny zbieg okoliczności?
Bezkarne fałszowanie dokumentów
W styczniu 2010 roku w Krajowej Radzie PZD pojawił się nieznany mężczyzna, który oświadczył, że realizując wolę zmarłego dostarczył list od byłego męża Beaty N. Jerzy D. stwierdził w nim, że jego żona własnoręcznie sfałszowała testament p. Andrei B., którym następnie posłużyła się w UMiRM żądając unieważnienia wywłaszczenia jednej z trzech nieruchomości, o które walczyła, a które zajmuje ROD „23-lutego”. Co więcej sfałszowany dokument znajduje się w aktach sprawy i nie byłoby żadnego problemu, by prokuratura mogła wydać nakaz sprawdzenia jego autentyczności. Niestety, mimo zgłoszenia sprawy do prokuratury, ta odmówiła wszczęcia postępowania. Powód? Z uwagi na brak interesu prawnego po stronie PZD, które sprawę zgłosił. Czy jednak próba wyłudzenia pieniędzy z majątku publicznego o wartości sięgającej kilkudziesięciu milionów złotych i to na podstawie sfałszowanych dokumentów, nie powinna być ścigana z mocy prawa, bez względu na to, kto taką informację dostarcza? Dlaczego organy zignorowały tak istotną wiadomość przechodząc nad nią do porządku dziennego? Dziwi fakt, że prokuratura, która potrafi zajmować się tak błahymi sprawami, jak donosy na sąsiadów pędzących bimber, nie podejmuje spraw, które mogą świadczyć o próbie wyłudzenia od państwa majątku wartego wiele milionów zł.
Takich „kwiatków” jest więcej. Nasz informator z miasta Poznań twierdzi, że całkiem niedawno do urzędu zgłosiła się spadkobierczyni właściciela trzeciej nieruchomości. Twierdzi, iż nigdy nie udzielała żadnego pełnomocnictwa, którym podobno posługuje się pani N. w odniesieniu do trzeciej nieruchomości. Podobny problem dotyczył także pełnomocnictwa jednego ze spadkobierców pierwszej nieruchomości. Spadkobierczyni zamieszkująca w USA świadczyła, iż nigdy nie udzielała pełnomocnictwa Beacie N. Sprawę wygrała, w efekcie unieważniono własność N. w wielkości udziału, jaki wcześniej nabyła na mocy tego pełnomocnictwa.
Cel: ograbić działkowców
To co udało się odkryć jednemu z radców prawnych współpracujących z PZD wskazuje, że także w sprawie, gdzie zasądzono na rzecz Beaty N. od Związku kwotę bagatela 6 mln 235 tys. za bezumowne korzystanie z ziemi, doszło do fałszowania dokumentów. Dlaczego sąd wydał wyrok opierając się na niesprawdzonych dokumentach? Ze względu na dobro sprawy i apelację, która jest w toku, nie możemy ujawnić szczegółów tej bulwersującej sprawy. Warto jedynie nadmienić, że z relacji świadków wynika, iż przy zasądzaniu tej kwoty, sąd był wyjątkowo i zadziwiająco oporny na wszelkie argumenty i dowody ze strony PZD. Zasądzona kwota została bowiem obliczona jak za grunt budowlany, podczas gdy są przesłanki, by traktować go jako grunt rolny. Ponadto zasądzono kwotę za okres od 2009 roku, podczas gdy Beata N. dysponowała tym terenem już w 2001 r., o czym świadczy ogromna tablica reklamowa, jaką postawiła na tym terenie zawierając umowę z firmą reklamową. Zgodnie z prawem właściciel traci prawo do zapłaty za bezumowne korzystanie, jeśli objął w posiadanie nieruchomość i dysponuje nią. Umowa z firmą reklamową jasno wskazuje, że pani N. zarządza już tym terenem od wielu lat. Zaskakuje ilość osób, które twierdzą iż p. Beata N. fałszowała bądź posługiwała się sfałszowanymi pełnomocnictwami. W obliczu kolejnych faktów, jakie ujawniają się w tej sprawie, zaiste zupełnie niepojęta wydaje się całkowita bierność prokuratury, która zdaje się otaczać Beatę N. płaszczem ochronnym. Podobnie zresztą jak sąd, który zasądza to, co proponuje i chce pani N., bez względu na dowody w sprawie.
Temu dam, kto mnie mocno prosi
Końca spraw toczących się wokół ogrodu przy ul. Umultowskiej nie widać. Beata N. jako współwłaściciel gruntu na podstawie umowy cesji zbyła wierzytelności na rzecz osoby trzeciej, która obecnie wysyła pozwy działkowcom żądając wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z ziemi. Roszczenia takie mogą objąć nawet 10 lat wstecz. Takie pozwy może otrzymać nawet 140 działkowców. Skąd zainteresowani posiadają dane osobowe działkowców? Nie wiadomo. Faktem jest, że działkowcy otrzymują pozwy o bezumowne korzystanie z ziemi. Choć ewidentnie widać, że to tzw. „pozwy na próbę”, czyli sprawdzenie, ile uda się ugrać jeszcze od indywidualnych działkowców. - Jak na ziemię rolną to żądania są bardzo duże – mówi jeden z prawników, który zajmuje się takimi sprawami.
Kim jest tajemnicza Beata N.?
To co wiadomo na pewno, to to, że jest kobieta biedną. Okazuje się bowiem, że mimo tego, iż „wyciągnęła” już od PZD i działkowców miliony złotych, a od Skarbu Państwa i Miasta Poznań kolejne 11 milionów złotych, to oficjalnie nie ma nic. I sąd zwalnia „biedną” panią N. od kosztów sądowych, bo jej po prostu na kolejne sprawy sądowe nie stać, a sąd jest dla osób „ubogich” jak widać wyjątkowo łaskawy. Co jeszcze wiadomo? Jeden z działaczy związkowych, który chce pozostać anonimowy przyznaje, że Beata N. podczas jednego ze spotkań nie ukrywała, iż ma liczne znajomości w środowisku prawniczym, a także politycznym. Wtedy wszyscy myśleli, że mówi to, by „straszyć” działkowców. – Z całą pewnością ta kobieta jest bezwzględna i nie liczą się dla niej zwykli ludzie – mówi jeden z działkowców, który został zmuszony do opuszczenia ROD 23 Lutego.
- Beata N. nigdy nie kontaktowała się z działkowcami bezpośrednio. Zwracała się tylko do niektórych działkowców o współpracę. Są na to listy i dowody. Ci działkowcy mieli donosić o tym, co dzieje się w ogrodzie, zarządzie, Związku. Jednym słowem potrzebowała jakby szpiegów – mówi jeden z działkowców. Czy ktoś na taką współpracę się zgodził, nie wiadomo. Takie listy ujawniali bowiem tylko Ci, którzy odmówili tej wątpliwej etycznie współpracy. Tylko raz padła z jej strony propozycja ugody. W 2006 r. trwały rozmowy w tej sprawie i pani N. była gotowa dać działkowcom niewielkie odszkodowania, ale żądała w zamian wydania nie tylko nieruchomości, której jest właścicielką, ale także drugiej i trzeciej nieruchomości, które należą do Skarbu Państwa. Jak działkowcy mogli wydać nie swoją własność? To obnaża absurd i nierealność tej „próby dogadania się”, która spełzła na niczym. Na takie działanie nie wyraziła bowiem zgody prokuratoria, która nie widziała jakichkolwiek podstaw do przekazania ziemi należącej do państwa w prywatne ręce. Od tego momentu Beata N. najwyraźniej postanowiła działowców ograbić do cna. Wciąż składa apelacje i próbuje wznowić sprawy dotyczące dwóch pozostałych nieruchomości, a przy okazji gnębi Związek i działkowców.
- Ten teren ogrodu to był jedynie ugór, to działkowcy doprowadzili do pięknego stanu, jaki przejęła Beata N.. Wszyscy działkowcy byli zaangażowani w budowanie infrastruktury ogrodowej, a teraz sądy nie widzą w tym żadnej krzywdy działkowców – żali się prezes ogrodu Irena Mikołajczyk. - Nikt za nami nie ujął się w sensie człowieczym. Prawo jest prawem, ale to miasto nam dało tę ziemię. Nie zabraliśmy jej nikomu i wbrew komukolwiek nie stawialiśmy tu ogrodu i działek – mówi inny działkowiec tego ogrodu.
Sprawiedliwość po polsku
To co dziwi w tej sprawie, to wyroki sądowe, w których człowiek się nie liczy. Całkowicie bowiem pominięto wieloletnią prace i własne środki, jakie działkowcy zaangażowali w ogród. W „nagrodę” skazuje się ich na ogromne koszty i wynagrodzenia na rzecz całkowicie prywatnej osoby, która tylko odkupiła prawa od spadkobierców byłych właścicieli i teraz czerpie z tego ogromne zyski. To co jest jasne dla każdego, to to że pani N. nigdy w sprawie nie była poszkodowana, ale sądy sprawę widzą inaczej niż zwykli ludzie. Za majątek nabyty za 80 tys. zł, uzyskuje się zyski idące w dziesiątki mln zł. Umiejętnie wykorzystanie polskiego prawa daje wiec przebicie niczym handel narkotykami. Czy tak właśnie powinna wyglądać sprawiedliwość w naszym kraju?