Działkowcy co jakiś czas słyszą o możliwości likwidacji ich ogrodów działkowych, w miejsce których mają powstać inwestycje na potrzeby publiczne. Tak dzieje się najczęściej w dużych aglomeracjach miejskich, gdzie wraz z rozwojem oraz budową kolejnych osiedli mieszkaniowych wiele ogrodów działkowych zostało wchłoniętych w organizm miasta. Teraz po latach okazuje się, że w miejscu ROD muszą przebiegać drogi, trasy tramwajowe czy inne ważne dla miast inwestycje. Najczęstszym powodem likwidacji ROD są przede wszystkim inwestycje drogowe i miejskie. Czasem ogrody działkowe likwidowane są też pod osiedla mieszkaniowe, szczególnie wtedy, gdy jest to przewidziane w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Związek nie blokuje rozwoju miast i zawsze stara się dojść z samorządem do porozumienia. Jeśli likwidacja jest konieczna i przebiega w cywilizowany sposób, to działkowcy i PZD otrzymują odszkodowanie i możliwość urządzenia ogrodu w innym miejscu. Jednak spełnienie formalnych warunków opuszczenia ROD nie zawsze jest w stanie zrekompensować straty moralne, jakie odczuwają działkowcy opuszczający swoje działki, które pielęgnowali często przez kilkadziesiąt lat.
Zlikwidowani pod drogę
Tak dzieje się np. w Warszawie w okolicach Trasy Siekierkowskiej, gdzie nie zrealizowano dotąd trasy „Czerniakowskiej Bis”, która miała skrócić drogę osobom jadącym pomiędzy Wisłostradą i Siekierkami. W tym celu miasto zlikwidowało ponad 37 ha ogrodów działkowych. Jednak w miejskim budżecie zabrakło pieniędzy na dokończenie inwestycji. Wybudowano więc jedynie Trasę Siekierkowską. Dziś patrząc na rozległy teren, trudno nie odnieść wrażenia, że odebranie tego terenu działkowcom nie przysłużyło się ani miastu ani działkowcom. Zamiast „Czerniakowskie Bis” wytworzyła się tam swoista enklawa, w której urzędują nie spokojni i pracowici działkowcy, ale osoby z marginesu społecznego, które nie tylko hałasują, zakłócają porządek i stwarzają zagrożenie dla okolicznych mieszkańców. W porzuconych altankach mieszkają bezdomni, ale prawdziwą zmorą są złomiarze, którzy szukają na terenach byłych ogrodów metalowych elementów, które można sprzedać na skupie, a przy okazji okradają okolicznych działkowców, którzy zostali na tym terenie. Dzicy lokatorzy nie tylko uprzykrzają życie Warszawiaków, ale też są powodem wielu interwencji straży miejskiej i policji w tym rejonie. Tymczasem zaledwie parę lat temu były w tym miejscu tętniące życiem ogrody działkowe. W sumie pod budowę Trasy Siekierkowskiej i Czerniakowskiej Bis zlikwidowano ponad 880 działek. Warszawa na odszkodowania wydała ponad 8 milionów złotych. Na mocy porozumienia działkowców z tego terenu przeniesiono do ogrodów odtworzeniowych poza Warszawą. Działkowcy muszą więc dojeżdżać do Jeziórek – Ustanówek, Szczaków, Przypków, Ryni oraz Nieporętu. - Urząd miasta wywiązał się ze swoich zobowiązań wobec działkowców, które nakładała na niego ówczesna ustawa o ROD. Jednak co z pozostałymi mieszkańcami Warszawy? – pyta Znigniew Łańczot z ROD „Siekierki II”. - W końcu to z ich kieszeni zostały opłacone odszkodowania, to za ich pieniądze zapewniono działkowcom nowe grunty. Wszystko byłoby w porządku, gdyby odebrane tereny służyły społeczeństwu. Tak jednak nie jest. Miliony wydane na całe przedsięwzięcie poszły na marne – podkreśla.
Zamiast lotniska hula wiatr
Częstym powodem, jaki podają miasta wnioskując o likwidację ROD jest fakt, iż w miastach brakuje innych gruntów, na których można realizować wyznaczone cele publiczne. Wśród wielu korzyści wymieniane są też te, że będą z nich korzystać wszyscy mieszkańcy miasta. Milczą jednak samorządy, gdy przychodzi czas rozliczenia, a mimo upływu lat, inwestycja pozostaje dalej niezrealizowana. W 2007r. Szczecin wystąpił z wnioskiem o likwidację prawie 450 działek zajmujących ponad 19 ha w ROD „Lotnisko”. Powodem miała być konieczność realizacji miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, który przewidywał na tym terenie m.in. rozbudowę lotniska Szczecin – Dąbie. Władze miasta plany miały ambitne i dalekosiężne. W pobliżu lotniska oraz jeziora Dąbie miał dodatkowo powstać stadion piłkarski, a także obiekty usługowe i hotelowe. Nic dziwnego, że PZD z uwagi na to, że rozbudowa lotniska jest celem publicznym, nie zgłaszał sprzeciwu i podpisał z miastem Szczecin stosowne porozumienie. Na jego mocy działkowcy otrzymali ponad 8 mln zł za majątek pozostawiony na terenie ROD „Lotnisko”, a także teren zamienny. W ramach rozliczenia za likwidację terenu ROD „Lotnisko” przyjęto grunty położonej na Wyspie Puckiej o łącznej powierzchni ponad 10 ha. Ponadto, Związek otrzymał odszkodowanie z tytułu realizacji obowiązków związanych z zapewnieniem nieruchomości zamiennej i odtworzeniem nowego ROD, za pozostałą zlikwidowaną powierzchnię wynoszącą prawie 9 ha. W 2008r. ogród przestał istnieć. Od wielu lat teren ten leży odłogiem i coraz bardziej zarasta. Pozostaje jedynie zadać Miastu pytanie, po co wydano kilkanaście milionów złotych na likwidację ROD „Lotnisko”, skoro w dalszym ciągu hula tam tylko wiatr? Po co wydano znaczne środki na oczyszczenie terenu, skoro wszystko zdążyło już ponownie zarosnąć? Ciężko znaleźć racjonalną odpowiedź. Na pewno ta sytuacja jest jeszcze trudniejsza dla 449 działkowców, którzy musieli opuścić swoje działki, bo przecież realizacja celów publicznych miała być priorytetem.
Droga przez mękę białostockich działkowców
Sprawa ROD im. J. Iwaszkiewicza w Białymstoku to droga przez mękę 390 rodzin, które do ostatnich dni walczyły o swój ogród likwidowany na potrzeby szkolnictwa wyższego.
Ogród powstał jako czasowy na białostockich gruntach miejskich. Kiedy powstawał obowiązywała jeszcze zasada, że grunty rolne, a takie to były, nie mogą być odłogowane. Dlatego władze miejskie nader chętnie przekazały PZD grunt o powierzchni prawie 30 ha z przeznaczeniem pod ogród działkowy na okres 5 lat. W ten sposób pozbyto się problemu odłogowania, a więc utrzymywania ziemi w dobrym stanie, a działkowcy ochoczo przystąpili do pracy nad przystosowaniem terenu do potrzeb rekreacyjnych i wypoczynkowych. Działkowcy zmuszeni byli nawieźć setki ton dobrej ziemi ogrodowej, tym samym zmieniając klasę gruntu, dzięki czemu mogły wyrosnąć tam warzywa, owoce i kwiaty. Ze strony władz Białegostoku co i rusz padały obietnice pomocy w nadaniu ogrodowi statusu stałego. Działkowcy wierzyli w dobre intencje Miasta i czuli się tam bezpiecznie. Ciężka praca, odległość od domów i zmienne warunki atmosferyczne sprawiły, że w ogrodzie zaczęły pojawiać się altany służące działkowcom do schronienia w czasie deszczu i miejsce odpoczynku. Ogród z roku na rok piękniał, a ludzie uwierzyli w to, że miasto dba o swoich mieszkańców i chce dla nich, jak najlepiej. Tymczasem w 2006r., ówczesny Prezydent Miasta Ryszard Tur zrobił gest w stosunku do Uniwersytetu w Białymstoku i zawarł notarialną umowę przyrzeczenia terenu Uniwersytetowi w Białymstoku na budowę kampusu uniwersyteckiego. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego gdyby nie fakt, że były to jego ostatnie miesiące urzędowania na zaszczytnym stanowisku, a po zakończeniu kadencji Ryszard Tur został zatrudniony przez ten Uniwersytet.
Rozpoczęła się walka działkowców i PZD z miastem nie o teren zajmowany przez ogród, bo działkowcy nigdy nie powiedzieli „nie” dla kampusu - ale o odszkodowania za ich mienie i teren zastępczy. Wszak na tym terenie działkowcy użytkowali swoje działki ponad 20 lat. Ówczesna ustawa o ROD nie przewidywała odszkodowań i terenu zamiennego dla działkowców z ROD czasowych, a właśnie taki status miał białostocki ROD. Nim zakończyły się sądowe spory, Urząd Miasta rozpoczął egzekucję komorniczą działkowców z tego terenu, a kosztami rozbiórki altan i oczyszczenia terenu w wysokości ok. 800 tys. zł obciążono działkowców i PZD. Działkowcom nie udało się wywalczyć nawet złotówki. Tak miasto potraktowało swoich mieszkańców.
Uniwersytet Białostocki kampus owszem zbudował tyle, że nie w miejscu zlikwidowanego ROD. Teren, z którego w takim pośpiechu i bezlitośnie wyrzucano działkowców to dziś bogata plantacja chwastów, którą mogą oglądać z drogi przede wszystkim zmotoryzowani, również kierowcy tirów zagranicznych.
Listy piszą, a drogi wciąż brak
Od 6 lat w niepewności i zawieszeniu trwają działkowcy z łódzkiego ROD im. Rogowicza położonego tuż obok stadionu ŁKS i dworca Łódź Kaliska. W 2009r. Prezydent Miasta w oparciu o specustawę drogową wydał decyzję likwidacji ogrodu. Miasto miało podobno pilną potrzebę budowy w tym miejscu drogi. Wszak, jeśli wydaje się decyzję ZRID-owską, która pozwala na wywłaszczanie gruntów pod drogi, to plany winny być już bardzo konkretne i rzeczywiste. Niestety, potrzeba okazała się jednak nie tak pilna, jak sugerowano. Formalnie ogród zlikwidowano, ale od 6 lat łódzcy urzędnicy nie są w stanie podjąć decyzji odnośnie przekazania terenu zamiennego, gdzie działkowcy mogliby odtworzyć swój likwidowany ogród. Nie mają się więc gdzie przenieść, ale jednocześnie nie widzą już sensu pielęgnowania i upiększania ogrodu, który w każdej chwili może trafić pod młotek. W efekcie piękny ogród działkowy zamienia się w ruinę. Nikt tu nie inwestuje, bo i po co, skoro i tak wiadomo, że wszystko pokryje asfalt planowanej drogi. Część działkowców miała dość tej sytuacji w zawieszeniu. Nie czekając na decyzję gminy opuściła swoje działki kupując za otrzymane odszkodowania działki w innych ROD. Pozostali tkwią w niezrozumiałym dla nich zawieszeniu, za które odpowiadają miejskie władze. W sprawie nic jednak nie posuwa się dalej. Trwa wieloletnia i niekończąca się wymiana korespondencji między działkowiczami, zarządem łódzkich ogrodów działkowych, Urzędem Miasta oraz Zarządem Dróg i Transportu. Tylko czekać, aż w ogrodzie pojawią się bezdomni i złomiarze. Szkoda, że zanim władze Łodzi pomyślały, czy rzeczywiście są w stanie sfinansować i zrealizować inwestycję zmierzającą do przebudowy odcinka al. Unii od ul. Konstantynowskiej do stadionu ŁKS i hali Atlas Areny, podjęły decyzje o wyrzuceniu działkowców z tego terenu. Brak stosownej analizy w aspekcie społecznym, a przede wszystkim finansowym, skutkuje dziś sytuacją, w której poszkodowanymi są de facto działkowcy, którzy od 6 lat nie wiedzą co ich czeka. Nie wiadomo też po co w zasadzie miasto tak szybko chciało wyrzucić działkowców z tego terenu, skoro teraz nic tam nie robi?
Co jakiś czas pojawia się kwestia likwidacji kolejnych ogrodów działkowych w różnych rejonach Polski. Porzucone, niszczejące ogrody działkowe to widok szczególnie dotkliwy dla tych osób, które poświęciły dla nich lata pracy i serce. Okazuję się, że likwidowane z „ważnych powodów” ogrody wciąż istnieją, najczęściej jako gruzowiska i chaszcze, choć w ich miejscach planowano przecież inwestycje mające rzekomo służyć mieszkańcom tych miast. Nieprzemyślane decyzje urzędników przyczyniają się do tego, że grunty ogrodów działkowych odebrane działkowcom, stają się terenem zdegradowanym, gdzie tworzą się przechowalnie bezdomnych i dzikie wysypiska śmieci. Porośnięte krzakami i zielskiem tereny ROD zakłócają spokój mieszkańców i stają się miejscem wywołującym postrach. Urzędują tam najczęściej bowiem amatorzy tanich alkoholi i okoliczni chuligani. Jak pokazują powyższe przykłady, zasadne staje się zatem pytanie, czy zanim miasto zabierze się za odbieranie działkowcom gruntów, nie powinno przeanalizować swoich planów? Należałoby zatem najpierw odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy planowana inwestycja to jedynie koncepcja na przyszłość, zwykła przedwyborcza fantazja czy może realna i rzeczywista potrzeba?
AH