Postanowiłam kupić działkę rekreacyjną w ROD – Rodzinnych Ogrodach Działkowych, kojarzących się pewnie z babuleńką sprzedającą kwiaty i upstrzone plamkami jabłka na rogu ulicy. Przywodzących na myśl „kiedyś, kiedy byłam mała, moi sąsiedzi taką mieli i czasem zabierali mnie i siostrę”.
Dostałam skierowanie na kurs na działkowca. Lekko podekscytowana stawiłam się o wyznaczonej porze w Ośrodku Kształcenia Działkowców pewna, że średnia wieku to będzie jakieś 65 lat. Zobaczyłam, jak żwawym krokiem podążają mniejsze i większe grupki „kandydatów na działkowców”. Najmłodsi mieli, na moje oko, 23-25 lat. Potem trzeba było ustawić się w kolejce do rejestracji, która liczyła kilkanaście osób. Na sali już siedziało pewnie ze czterdzieści. Zdziwiłam się, a moje serce urosło. Działkowcami chcą być młodzi ludzie.
Wykładowcą była dziarska pani inżynier, która opowiadała o tym, jak założyć trawnik, jak pielęgnować rośliny. Bystra i błyskotliwa, potrafiła odpowiedzieć na każde pytanie nieśmiało padające z sali, na której było cicho jak makiem zasiał. Jedni robili notatki, inni nagrywali, jeszcze inni niemo wpatrywali się w zmieniające się na ścianie slajdy z różami.
Wyszłam stamtąd podbudowana, postanowiłam przejść się po ogródkach działkowych, gdzie odbywało się szkolenie. Zobaczyłam wypielęgnowane grządki, starannie przycięte drzewa, kwitnące jabłonie. Zobaczyłam gospodarski błysk. Niektóre z „altanek” wyglądały jak solidne, małe domy i choć na ogródkach działkowych nie można mieszkać, wyobraziłam sobie, że stanowią one niezłe lokum dla kogoś, kto ma czas i na działce spędza cały sezon.
Jednocześnie przeglądałam ulotki rozłożone w ośrodku – o chciwych deweloperach, którzy podstępem wykupują działki chcąc je potem zabudować jak zwykle gęsto i najszybciej jak się da. „Po co komu jakieś grządki w środku miasta, miasto musi się rozwijać!”. I zrobiło mi się jakoś przykro.
Jako dziecko jeździłam na działkę, która potem została od moich dziadków przejęta przez miasto i zabudowana bloczyskami z wielkiej płyty. Mam wrażenie, że żyjemy w czasach, gdzie miasta najchętniej zabudowalibyśmy osiedlami, parkingami, nieustannie poszerzając ulice, bo przecież samochodów przybywa, bo przecież każdy się spieszy i musi gdzieś zaparkować. Czy ktoś słyszał o tym, że trzeba założyć nowy park?
O parkach przypomina sobie każdy z nas, kiedy pojawiają się dzieci i trzeba gdzieś pójść na spacer. A niektórym, tak ja mi, przychodzi wówczas do głowy, żeby rozejrzeć się za małą działką w mieście. I chciałabym, żeby ten post Was do tego zachęcił. Czy to nie luksus móc korzystać z 300 czy 350 m2 ziemi w środku miasta, na której możemy wypoczywać, uprawiać trawę, a jeśli mamy czas i ochotę, warzywa albo zioła? Zbierać jabłka, truskawki, robić jesienią przetwory, choćby malutkie z tego, co sami wyhodujemy? Powiesić hamak i poczytać w nim książkę? Oderwać się na chwilę od telefonu, gapienia się w Facebooka, żeby skosić kawałek trawnika i cieszyć się naturą? Miejsce, gdzie nasze dzieci mogą się bezpiecznie bawić i poznawać przyrodę.
Współczesne działki rekreacyjne mają prąd i wodę i całkiem solidną strukturę zarządzania. Zarządy dbają o infrastrukturę, budują świetlice, organizują szkolenia. Dobrze byłoby zachować te wyspy w środku miasta, nie pozwolić im zginąć na rzecz kolejnych deweloperskich osiedli. Może znowu będzie moda na działkę? W każdym razie ja trzymam mocno kciuki i mam nadzieję, że tak będzie.
Eliza Mórawska