Przeskocz do treści Przeskocz do menu

Chichot historii, czyli roszczenia po polsku

Skomplikowane dzieje naszego kraju i trwająca dziesięciolecia opieszałość władz, praktycznie każdego szczebla, spowodowała, że dziś próba naprawienia jednych krzywd często wiąże się z wyrządzeniem nowych. Najlepszym przykładem jest sprawa roszczeń do gruntów ROD, w które swoją pracę i oszczędności włożyło już kilka pokoleń działkowców.

Choć idea ogrodów działkowych w Polsce ma już ponad 110 lat, to o jej rozkwicie mówić można dopiero w okresie powojennym. Dekret PKWN z 1944 roku nie tylko zakładał tworzenie ogrodów działkowych na ziemiach z parcelacji, ale i określił je mianem urządzeń użyteczności publicznej, nadał formalne podstawy działania, określił plan rozwoju. Tym samym usankcjonował to, co przyświecało idei tworzenia takich ogrodów już od końca XIX wieku. Niewielkie działki lokowane w miastach i na ich obrzeżach miały służyć coraz liczniejszej grupie robotników za miejsce odpoczynku, ale być także sposobem na podratowanie domowego budżetu za pomocą uprawianych na nich warzyw i owoców.

Państwowe, czyli nasze

Dekret PKWN, choć kwestionowany przez wielu prawników jako niezgodny z obowiązującą jeszcze po wojnie konstytucją z 1935 roku, nawet po 1989 roku nie został uchylony. Podobnie zresztą, jak uchwalony rok później dekret „warszawski”, zwany też dekretem Bieruta, który miał ułatwić odbudowę stolicy z powojennych zniszczeń dzięki przejęciu przez państwo ponad 7 tys. ha warszawskich gruntów. W 1949 roku Sejm uchwalił ustawę „o pracowniczych ogrodach działkowych”, przekazując na wyłączność zarządzanie nimi Centralnej Radzie Związków Zawodowych. Od tego momentu przez wiele lat ogrody zwane były pracowniczymi i rzeczywiście takimi były. To pracownicy większych i mniejszych zakładów przemysłowych otrzymywali prawo użytkowania działek. Często zresztą musieli na taki przydział czekać i był on formą nagrody, odpowiednikiem dzisiejszego „bonusa” od pracodawcy. Otrzymywali go zatem ci, którzy naprawdę chcieli uprawiać swój, choćby nawet niewielki, kawałek ziemi. Nic więc dziwnego, że znalezienie działki, która sprawiałaby wrażenie zaniedbanej czy wręcz opuszczonej, było wręcz nieprawdopodobne, a działkowcy „od zawsze” starali się , aby ich ogród był piękniejszy niż sąsiedni. Godzin przepracowanych na działce każdego roku od wczesnej wiosny do późnej jesieni nikt w tej sytuacji nie liczył, bo pracowało się dla siebie, a po części także „na swoim”. Dziś to już nie są ogrody pracownicze, a rodzinne – bo też rzeczywiście od lat służą całym rodzinom, a wiele osób, które dziś je uprawia, uczyło się na nich chodzić i grać w piłkę. Żaden działkowiec nawet nie podejrzewał, że kiedyś zarzucą mu, że nielegalnie zajmuje ziemię, która nie jest jego własnością. Że zechcą mu ją odebrać, a za pracę włożoną w nią przez lata… zażądają odszkodowania.

Reprywatyzacja – grzech zaniechania

Niestety, w ślad za ideą rozwoju ogrodów działkowych nigdy nie poszły odpowiednie regulacje prawne. Poprzedni właściciele gruntów nie dostali odszkodowań, nie otrzymywali potwierdzonego w księgach prawa do wieczystej dzierżawy, co przewidywał nawet dekret Bieruta. Gminy, które przejęły „znacjonalizowane” grunty, nie zadbały o uregulowanie ich prawnego statusu. Po 1989 roku, gdy nareszcie pojawiła się taka możliwość, żaden z kolejnych rządów nie zdecydował się także na przeprowadzenie kompleksowej reprywatyzacji, która ostatecznie wyjaśniłaby sprawę własności gruntów – w tym także tych, na których do dziś uprawiane są ogrody.

Taka sytuacja stanowi znakomite pole popisu dla wszystkich „zaradnych”, którzy chcą i potrafią wykorzystać luki, jakie stwarza niespójne, nieuporządkowane prawo. I nie chodzi niestety o prawowitych właścicieli gruntów, czy ich bezpośrednich spadkobierców, których często nie udawało się odnaleźć przez sześć powojennych dziesięcioleci. Okazję do naprawdę szybkiego i równie dużego dorobienia się zwietrzyli ludzie, którzy ani z gruntami, ani tym bardziej z działkami nie mieli nigdy nic wspólnego. I wykorzystują ją tym bardziej, że z powodu braku stosownych regulacji prawnych stroną dla ich roszczeń nie są silne instytucje państwa, a o wiele słabsi i pozbawieni wielu możliwości działkowcy.

„Nowi” i „starzy” właściciele

Pół biedy, jeśli o swoje upominają się ludzie, którym swego czasu odebrano ich własność bez stosownego, przewidzianego nawet ówczesnym prawem, zadośćuczynienia, a często nawet wbrew obowiązującemu . Prawo własności jest jednym z najważniejszych, jakie gwarantują swoim obywatelom wszystkie cywilizowane kraje. Liczyć wypada jedynie na rozsądek sądów orzekających w sprawach tych roszczeń. I właśnie to prawo wykorzystują wspomniani „zaradni” odkupując od właścicieli prawa do gruntów za relatywnie niewielkie kwoty, ale za to wypłacane od razu, a nie np. po ciągnącym się kilka lat procesie sądowym. O dziwo, ci „nowi” właściciele starych praw okazują się dużo skuteczniejsi w działaniu. Pozostaje się domyślać, czy mają po prostu lepszych adwokatów, czy po prostu znają kogo trzeba. Dość powiedzieć, że inwestowane przez nich dziesiątki tysięcy w krótkim czasie (nawet po pół roku, czasem po 4-5 latach) przynoszą wielomilionowe zyski. Wystarczy przecież uzyskać przed sądem wyrok potwierdzający ich świeżo nabyte prawo do gruntów, skutecznie je wyegzekwować i szybko sprzedać temu, kto zaoferuje za nie najwięcej.

A jak to się ma do sytuacji osób chcących po prostu w spokoju uprawiać swoje ogrody? Ostatnie badanie KR PZD wykazało, że roszczeniami objętych jest 338 ROD o powierzchni niemal 1212 ha, na której istnieje ponad 28,9 tys. działek. Na drodze sądowej lub administracyjnej są już roszczenia do gruntów zajmowanych przez 171 ROD, o powierzchni ponad 605 ha, na której znajduje się 14 248 działek. W wielu roszczeniach chodzi nie tylko o odzyskanie gruntów, ale również o odszkodowanie za wieloletnie bezumowne korzystanie z nich przez działkowców. Odszkodowanie wyceniane często na dziesiątki milionów złotych. A przecież działkowcy otrzymywali te tereny pod ogrody od Państwa i nikt nie może zarzucić użytkownikom działek, że przejmowali je w złej wierze, ze świadomością wchodzenia na ziemię należącą do kogoś innego.

To tylko część roszczeń, które zagrażają bytowi ROD, bo poza nimi są jeszcze tzw. „roszczenia uśpione”, które choć zgłoszone, nie trafiły jeszcze na wokandę sądową czy ścieżkę administracyjną. A te obejmują (stan na 10 lutego 2015 r.) tereny 167 ROD o powierzchni niemal 607 ha, na których zlokalizowano 14 653 działki.

Wśród podmiotów zgłaszających prawa do gruntów ROD najwięcej jest osób fizycznych (181 ROD, 583,8 ha, 13 526 działek), osób prawnych (51 ROD, 143,4ha, 3757 działek), ale są też wśród nich Agencja Mienia Wojskowego, związki wyznaniowe, Agencja Nieruchomości Rolnych, szkoły wyższe, Lasy Państwowe czy ZUS.

Stare hasało – aktualna prawda

Co w tej sytuacji mogą zrobić użytkownicy działek zagrożeni utratą terenów, które od lat służą całym ich rodzinom, w które włożyli tak wiele pracy i własnych pieniędzy? Prawda jest taka, że w sprawie roszczeń działkowcy nie mogą liczyć na pomoc Państwa, czy władz samorządowych. Sami sobie z nimi także nie poradzą. Potwierdza się więc stara prawda, że „w jedności siła”. Działkowcy, jak zawsze, także i w tym wypadku mogą liczyć na Polski Związek Działkowców.  PZD zabiega o prawa działkowców na każdym szczeblu – od wójtów gmin, przez burmistrzów i prezydentów miast, aż po najwyższe władze Państwa – Sejm, Senat, Premiera i Prezydenta. Problem w tym, że w sprawach o roszczenia zarówno indywidualnym działkowcom, jak i Związkowi odmawia się często prawa do udziału w postępowaniach w charakterze strony, ponieważ nie mają prawa rzeczowego do gruntu.

Tymczasem praktyka najlepiej dowodzi, jak ważna i potrzebna jest pomoc PZD. Świadczy o tym choćby przykład roszczeń do  gruntów warszawskich ogrodów przy al. Waszyngtona. Nieznana spółka upominała się o prawo do 33 ha, na których działki ma ok. 1000 rodzin. Choć i im, i PZD odmówiono udziału w postępowaniu na prawach strony, przedstawiciele Związku dotarli do dokumentów, z których wynika, że roszczenia są bezzasadne - dawni właściciele tych terenów otrzymali zgodnie z prawem i w odpowiednim czasie odszkodowanie. Działkowcy mogli odetchnąć z ulgą, choć nie na długo, bo „w podzięce” Prezydent Warszawy wytoczył działkowcom sprawę o wydanie nieruchomości. Według Ratusza, ogrody od niemal pół wieku zajmują teren nielegalne, ponieważ decyzje organów władzy (czyli poprzedników pani Prezydent), w oparciu o które je lokowano, są niewystarczające. Fakt, iż ogrody zakładały władze miasta i to one ewentualnie nie dopełniły swego czasu wszystkich formalności, nie miał dla ratusza żadnego znaczenia. W rezultacie w ponad 120 procesów Ratusz żąda od działkowców opuszczenia terenów 101 ogrodów, w których działki użytkuje 13 tys. rodzin.

Coś wreszcie się zmieni?

W połowie lutego dwóch senatorów: Marek Borowski (niezależny) i Aleksander Pociej (PO) przedstawiło projekt tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej. Zdaniem jej autorów, ma ona przeciwdziałać dzikiej reprywatyzacji. Zakłada m.in. że Skarb Państwa i jednostki samorządu terytorialnego będą mogły wykupować roszczenia wynikające z dekretu Bieruta, by skutecznie realizować zadania związane m.in. z ochroną zdrowia, kulturą, edukacją, ale też tzw. zrównoważonym rozwojem przestrzennym. Dzięki temu nieruchomości wykorzystywane na cele publiczne nie musiałyby być zwracane w naturze. Przewiduje też, że jeżeli przez 6 miesięcy od zgłoszenia roszczenia, wnioskodawca nie podejmie następnych kroków, postępowania zostanie umorzone. Będzie to możliwe, jeśli osoba zgłaszająca roszczenie nie udowodni swoich praw do nieruchomości, bądź nie wskaże swojego adresu, przez kolejne 3 miesiące.

Informacje o skali roszczeń, jak zapewnił wiceminister Cezary Gabryjączyk, zbiera także Ministerstwo Skarbu. Na tej podstawie ma przygotować projekt ustawy, która rozwiąże wreszcie problem reprywatyzacji. Oby tylko odpowiednie prawo ustanowiono jak najszybciej.

(AP)